Luiza W. pracowała jako referent w kancelarii prawnej (konkretnie jednego z zawodów prawniczych). Stosunki w pracy, w tym z szefem kancelarii, układały się bez zakłóceń, do momentu przyjęcia do pracy Zbigniewa P. Wkrótce pomiędzy panią referent a panem aplikantem powstał konflikt na tle błahej, wydawało by się przyczyny: odmowy kobiety na spotkanie poza miejscem pracy, „przy piwie”. Owszem, Luiza W. nawet zgodziła się po dłuższych nagabywaniach i przyszła na spotkanie, ale… w towarzystwie męża.
Andrzej Dobrzyński
To był casus belli. Mężczyzna zaczął odnosić się do współpracownicy wulgarnie, używał aroganckich słów, podnosił głos, a nawet zdobył się na „dowcip”: umieścił numer telefonu komórkowego kobiety w Internecie, co naraziło ją na telefony od nieznanych osobników z propozycjami natury seksualnej. Druga strona też nie była bez grzechu: Luiza W. potrafiła rewanżować się Zbigniewowi P. takimi wyrażeniami, jak „cham” czy „idiota”.
Sytuacja Luizy W. pogorszyła się gdy, po roku, Zbigniew W. objął kierownictwo kancelarii. Nowy szef powiedział pracownicy wręcz, że nie ma do niej zaufania. Często wzywał ją gabinetu namawiając, aby odeszła z pracy z własnej inicjatywy. Nie ukrywał lekceważącego stosunku do niej, czemu dawał m.in. wyraz dobranym słownictwem. Nie szczędził pretensji, gdy korzystała z dni opieki nad synem, a zdarzyło się, że odmówił udzielenia dnia wolnego, gdy miała wizytę kontrolną syna w szpitalu.
Wizyty w gabinecie szefa kończyły się z reguły zdenerwowaniem kobiety, widocznym dla pracowników kancelarii. Napięcie, stres odbijały się na zdrowiu, co w konsekwencji prowadziło do zwolnień chorobowych. Po powrocie z jednego ze zwolnień Luiza W. dowiedziała się o zmianie w zakresie jej służbowych obowiązków. Odczuła to – nie bez racji – jako przydział gorszej pracy. Zwiększyła się częstotliwość wezwań do gabinetu szefa, gdzie nie krępując się używał takich określeń, jak „szmata” i stwierdzeń, że musi ją zwolnić.
Stan ten zakończył się wypowiedzeniem referentce umowy o pracę (z trzymiesięcznym okresem), bez podania przyczyny. Luiza W. odwołała się do Sądu Rejonowego, który przywrócił ja do pracy. O dziwo, w kilka dni po orzeczeniu sądu, pracodawca przyznał Luizie W. nagrodę świąteczną. Ale w pracy na co dzień stosunki były nadal, delikatnie mówiąc, napięte. W tym czasie przygnębiona kobieta zgłosiła się do psychiatry. Rozpoznanie brzmiało: reakcja lękowo-depresyjna na stres. Uzyskała zwolnienie chorobowe, kilkakrotnie przedłużane.
Powódka wysunęła szereg wątpliwości interpretacyjnych, dotyczących m.in. zagadnienia, czy adekwatne do ustalania zadośćuczynienia są przepisy kodeksu cywilnego, czy też przepisy kodeksu pracy.
Próby ułożenia w miarę normalnych warunków w pracy nie powiodły się. Niewiele dała interwencja PIP. Wreszcie zdesperowana pracownica we wrześniu 2004 r. rozwiązała stosunek pracy w trybie art. 55 par. 1 1 kp, uzasadniając to brakiem poszanowania jej godności i dóbr osobistych. Szef zapowiedział odwołanie od tego sposobu rozwiązania stosunku pracy, ostatecznie zamiaru nie spełnił.